Lokalni mieszkańcy odkryli kolejną tęczową górę, a właściwie dwie, które nazwali Pallay Poncho (od nazwy poncho, które noszą mężczyźni) i Pallay Lliklla (od nazwy stroju kobiecego). Właśnie tam wybraliśmy się na nasz kolejny treking.
W napięciu i z listą górskich tras, które wkrótce zrobimy, czekaliśmy na 01. lipca. W końcu po 107 dniach kwarantanna dobiegła końca. Przynajmniej w naszym regionie, bo w 7 z 25 regionów Peru kwarantanna trwa do końca lipca.
Okazało się jednak, że znaczna część naszych planów nie będzie mogła zostać zrealizowana w najbliższym czasie. Z jednej strony parki archeologiczne nadal są zamknięte, z drugiej zaś lokalne społeczności, które mieszkają wysoko w górach, nie pozwalają turystom na przekroczenie granic swojego terytorium.
Mieliśmy tego przykład pod koniec czerwca, kiedy postanowiliśmy zaryzykować i pojechać w jedno miejsce, bo jak chłopacy stwierdzili: kwarantanna już prawie dobiegła końca, a ludzie tam są bardzo mili i nie będą robić problemów. Zapomnieli chyba jednak, że Peruwiańskie kobiety nie dadzą sobie w kasze dmuchać. Nie tylko zastawiły nam samochód, ale nawet groziły wybiciem w nim świateł, jeśli szybko nie znikniemy z ich ziemi.
Choć kwarantanny już nie ma, podobne nastroje pozostały. Tydzień temu zrobiliśmy inną trasę, która zakończyła się w małej miejscowości, nie w odciętej od świata wiosce, i mieszkańcy zadzwonili po policję, która szybko przyjechała, wylegitymowała nas i zadawała sporo pytań. Dodam, że byłam w towarzystwie dwóch Peruwiańczyków i Hiszpanki, którą łatwo można wziąć za Peruwiankę.
Panuje więc ogólny strach i niechęć do wszystkich nieznajomych, nie tylko do obcokrajowców. Kiedy więc przeczytaliśmy na stronie lokalnego klubu górskiego wpis dziewczyny, która pojechała w góry oddalone o 4 godziny jazdy samochodem od Cuzco (pięć od naszej miejscowości) i zachwalała życzliwość lokalnej społeczności, wiedzieliśmy już gdzie spędzimy kolejny weekend.
Tęczowe góry w Peru
W związku z tym, że nie działa jeszcze transport publiczny, musieliśmy wynająć prywatnego busa. Szukaliśmy więc chętnych na wyjazd, aby podzielić koszty. Ku naszemu zdziwieniu nie było to wcale takie łatwe. Strach i brak pieniędzy dały wszystkim się we znaki. Łącznie z nami potrzebowaliśmy 6 osób, ale udało się jedynie zebrać grupę 5-osobową i tak w towarzystwie Francuski, Peruwiańczyka i Szwedki o korzeniach koreańskich pojechaliśmy zdobyć nowo odkrytą tęczową górę Pallay Poncho. Na marginesie dodam, że w regionie Cuzco jest bardzo słynna tęczowa góra Vinicunca położona na 5200 m n.p.m..
Zrobiłam ten trekking 4 lata temu i bardzo miło go wspominam (relacje z tamtej podróży znajdziecie w tym linku). Pomimo wysokości nie jest zbyt wymagający, ponieważ wspinaczkę rozpoczyna się, o ile dobrze pamiętam, na około 4900 m n.p.m – cała trasa jest więc stosunkowo płaska. Jedyny minus jest taki, że wraz z tobą trasę pokonuje kilkuset innych turystów.
Mnie jednak udało się ich trochę oszukać. Byłam dosyć dobrze zaaklimatyzowana i szybko pokonałam trasę, w związku z czym na szczycie byłam jako jedna z pierwszych i dzieliłam się widokami z garstką innych turystów. Kiedy dotarły do nas hordy ludzi, zaczęliśmy trasę powrotną i znowu praktycznie nie spotkaliśmy nikogo innego po drodze. Polecam taką taktykę.
Alternatywą do tej góry, jest Palccoyo, niestety nie byłam tam, więc nie mogę się wypowiedzieć, ale na pewno na trasie można spotkać znacznie mniej turystów.
Arek przypomniał mi, że cztery lata temu pisałam o trekkingu na Vinicunca i zgodnie z tamtym zapisem trekking rozpoczyna się na wysokości 4250 m n.p.m.. To jednak spora różnica niż 4900 o których wspomniałam teraz i rzeczywiście poszperałam w internecie i m/w na tej wysokości się zaczyna. Cóż, pamięć nie ta! Być może ten trekking wydawał mi się taki łatwy, bo byłam świeżo po Boliwii i 4000 m n.p.m. było dla mnie codziennością stąd zdecydowanie lepsza aklimatyzacja niż teraz. Jednak mimo wszystko trekking, który zrobiliśmy teraz jest moim zdaniem nieco trudniejszy ze względu na kilka niemalże pionowych podejść, których nie ma w wyjściu na Vinicunca.
Tęczowe góry Pallay Lliklla y Pallay Poncho
No i teraz wracamy do aktualnej sytuacji. 22.04.2020 lokalni mieszkańcy odkryli kolejną tęczową górę, a właściwie dwie, które nazwali Pallay Poncho (od nazwy poncho, które noszą mężczyźni) i Pallay Lliklla (od nazwy stroju kobiecego) i to tam się wybraliśmy.
Wyjechaliśmy z Urubamby w piątek po południu i w Cuzco mieliśmy się spotkać z pozostałą trójką. Ze względów bezpieczeństwa taksówki zabierają ze sobą jedynie 3 pasażerów. W połowie trasy napotkaliśmy na kontrolę policyjną i kierowca poprosił nas żebyśmy wysiedli z samochodu i przeszli kawałek pieszo. Jak się okazało do 15.07. nikt nie ma pozwolenia na przewóz osób i można się jedynie poruszać samochodem prywatnym.
Ponownie wkradł się niepokój. Jak w takim razie dojedziemy do Layo, skoro już tutaj w dolinie mamy problemy? Kierowca wynajętego przez nas busa rozwiał nasze wątpliwości jak tylko do niego wsiedliśmy. Zaraz po przywitaniu się powiedział nam, że w przypadku kontroli policyjnej mamy powiedzieć, że wszyscy pracujemy w agencji turystycznej i zostaliśmy zaproszeni przez lokalne władze do poznania nowo odkrytej trasy, którą chcemy oferować turystom. Proste? Proste. No to ruszaj w drogę!
Około 45 min przed przyjazdem do Layo zatrzymała nas policja na kontrolę. Na szczęście kierowca prowadził całą rozmowę, ale kilka razy serce zadrżało mi mocniej, tym bardziej że musiałam być otulona kapturem (i oczywiście obowiązkowo w maseczce), tak żeby nie zauważyli, że jestem obcokrajowcem. Rozmowa wyglądała m/w tak:
Uprzejmy Pan Policjant: Kim jesteście i dokąd jedziecie?
Pan Kierowca: Pracujemy dla agencji turystycznej X i jedziemy do Layo na zaproszenie burmistrza, żeby zbadać nowo odkrytą trasę.
UPP: Macie pozwolenie na przejazd?
PK: Nie, bo już przecież rząd nie wydaje pozwoleń.
UPP: Ale przemieszczanie się nadal jest zabronione. Macie jakieś potwierdzenie od burmistrza, może być elektroniczne.
PK: Nie, ale niech Pan popatrzy na te zdjęcia, to tam jedziemy. Jutro poproszę burmistrza o stosowne pismo i jak będziemy wracać to je Panu pokażę, ok?
UPP: Poprawne dokumenty są bardzo ważne, również dla waszego bezpieczeństwa…. (po chwili namysłu)… No dobra, jedźcie, miłej podróży.
Wszyscy odetchnęliśmy z ulgą, bo wierzcie mi, jak peruwiańska policja będzie chciała wam narobić problemów lub zachęcić do udzielenia łapówki, to to zrobi. Dojechaliśmy do Layo około 21:00. Miasteczko położone jest na wysokości 3978 m n. p. m. nad ogromną laguną Languilayo. Nie jest to miejscowość turystyczna, więc ma słabo rozwiniętą bazę noclegową.
Zatrzymaliśmy się w hm. gościńcu(?), który zorganizował nam nasz lokalny przewodnik Daniel. Było prosto, ale przyzwoicie, choć tak jak zakładaliśmy nie było możliwości wzięcia prysznica (no chyba, że ktoś lubi brać zimny prysznic w zimnej przybudówce) a bez dodatkowych śpiworów zamarzlibyśmy w nocy. Pobudkę mieliśmy o 6:00 i z drobnymi opóźnieniami poszliśmy na rynek, gdzie kupiliśmy od miłej pani na stoisku kanapki i gorącą quinoe z jabłkami do picia. Potem nasz kierowca podwiózł nas do punktu startowego i ruszyliśmy w trasę.
To Daniel, nasz loklany przewodnik odkrył trasę na górę Pallay Poncho, byliśmy więc w dobrych rękach. Tak jak wspominałam oprócz tej góry w okolicy jest jeszcze jedna tęczowa góra, która została odkryta lub też raczej zaprezentowana szerszej publiczności trochę później.
Nie wiedzieliśmy czy uda nam się zdobyć obie i jakoś tak od słowa do słowa postanowiliśmy iść najpierw na tą drugą – Pallay Lliklla i jak się wkrótce okazało, była to doskonała decyzja. W związku z tym, że są to nowe odkrycia, trasy nie są jeszcze przygotowane dla turystów i czasami trzeba było uważać stawiając kroki lub idąc w poprzek po osuwających się kamykach.
Najgorsza jednak była wysokość. Kilka razy mieliśmy praktycznie pionowe podejścia i momentami wyobrażałam sobie, że moje biedne serce za chwilę dostanie zawału, a ja w pięknych okolicznościach przyrody dokończę żywota. Jak się domyślacie, tak się jednak nie stało. Po drodze spotkaliśmy tylko złośliwego psa, który bardzo chciał nam zepsuć nastroje i który, na szczęście tylko lekko, ugryzł Pauline.
Chwilę potem spotkaliśmy pana, który był bardzo zdziwiony naszą obecnością i myślał, że się zgubiliśmy, bo jak sam stwierdził nikt nigdy tutaj nie chodzi. Byliśmy jednak na dobrej drodze i po kolejnej pionowej ścianie naszym oczom ukazały się takie widoki:
Chwile później i trochę wyżej dołączyli do nas rdzenni mieszkańcy gór. Nie wiem czy to przypadek, czy zobaczyli nas i dlatego przyszli, ale bardzo chcieli nas przywitać i podziękować nam za odwiedziny. Ich uprzejmość i otwarte serca niesamowicie nas zaskoczyły. Taka miła odmiana po tym co dzieje się w Świętej Dolinie Inków.
Zrobili sobie z nami całą serię zdjęć, opowiadali nam o swoich planach, gdzie chcą zbudować ścieżki, że chcą oferować wyjścia w góry na koniach i prosili nas o pomoc w promocji. Mieli ze sobą również drewniany znak, który wskazywał, że oto znajdujemy się na wysokości 4825 m n.p.m. a oficjalna nazwa góry to Apu Paucca-Kuly. Cudowni ludzie i przepiękne widoki. Długo tego spotkania nie zapomnimy.
Następnie udaliśmy się w stronę drugiej góry Pallay Poncho. Widoki były równie piękne, ale ku naszemu zdziwieniu wszędzie było mnóstwo ludzi. Tutaj chyba wirusa się nie boją. Poza tym ten szczyt jest dużo bardziej promowany niż poprzedni.
Trochę przeraziły nas te tłumy, dodatkowo byliśmy już mocno zmęczeni, a wizja godzinnej wspinaczki na kolejny szczyt mało nas przekonywała, zwłaszcza, że nie mieliśmy już tak dużo czasu. Jeśli chcieliśmy tego samego dnia dojechać do Urubamby, musieliśmy wyjechać najpóźniej o 16:00 z Layo. W końcu nadal mamy godzinę policyjną od 22:00-04:00. Postanowiliśmy więc trochę odpocząć u szczytu góry i nacieszyć się widokami.
Lokalni ludzie, którzy, nawiasem mówiąc, pomykali po osuwistych i niebezpiecznych zboczach często w swoich bardzo nieprofesjonalnych sandałkach lub niosąc na plecach dzieci w chustach, również okazali się przemili. Grali na gitarach, śpiewali i poprosili nas o wspólne zdjęcia.
Jestem pewna, że będziemy widnieć we wszystkich materiałach marketingowych 🙂 Lokalna społeczność (to inne plemię niż ludzie, których spotkaliśmy na pierwszej górze) miała akurat spotkanie organizacyjne, na którym omawiali jak będą promować tą trasę, jakie usługi i udogodnienia muszą wprowadzić, jak będzie wyglądała kwestia opłat itd. Byliśmy bardzo pozytywnie zaskoczeni duchem solidarności i ich zaangażowaniem.
I tylko jeden mały szczegół zepsuł trochę ten festiwal radości. Do Daniela podeszło dwóch pracowników rządowych zapewne z Cuzco. Zaczęli go wypytywać o dane i powiedzieli, że popełnia przestępstwo oprowadzając tutaj turystów na własną rękę. Przypominam tylko, że to Daniel odkrył tą trasę, a nie urzędnik zza swojego biurka.
Całą drogę powrotną do Layo oburzaliśmy się postawą rządową. Jak zwykle w niczym nie pomagają, a jedynie wywęszyli możliwość zysku i chcą się dobrać do pieniędzy zostawiając lokalną społeczność jak zawsze z niczym. To nie jest żadne miejsce archeologiczne, ale góra i wszystkie pieniądze, które tutaj spłyną dzięki turystom i wejściówkom powinny zostać na miejscu.
Daniel opowiadał nam, że ma 8 rodzeństwa i ich rodzice mieli ogromne problemy z wykarmieniem wszystkich. Jednego z ich braci odesłali do Limy jak nadarzyła się okazja – nie chcieliśmy wypytywać o szczegóły. Podobny, ciężki los dzieli tutaj większość rodzin.
Ten region Cuzco choć przepiękny, nigdy nie był turystyczny. Byliśmy jednymi z pierwszych obcokrajowców, którzy się tam udali. Jak wróciliśmy do miasteczka przechodnie nam machali, a panie z restauracji, w której jedliśmy pyszne pstrągi (Layo słynie z hodowli pstrągów, można więc tam zjeść przepyszne i świeże ryby) poprosiły nas czy możemy sobie z nimi zrobić zdjęcie.
Bez wątpienia byliśmy pierwszymi osobami spoza Layo, które gościły w ich restauracji. Mamy nadzieję, że dzięki odkryciu tych nowych tras, więcej turystów zawita w te strony i zostawi trochę pieniędzy lokalnym ludziom, którzy są jednymi z najuprzejmiejszych jakich dane mi było poznać w życiu.
Więc moi drodzy, jak już skończy się to szaleństwo i zawitacie do Peru jedźcie do Layo i wydajcie tam trochę dutek. Pewnie w tym czasie agencje turystyczne już będą miały w swojej ofercie te trasy, ale i tak nie sądzę (i taką mam nadzieję), żeby to miejsce stało się aż tak komercyjne. Piękne góry, niesamowita laguna, przemili ludzie i pyszne pstrągi. Czego chcieć więcej?
Inne wpisy Bożeny:
- Ciemna strona Peru
- Kwarantanna w Peru oczami Polki
- W pogoni za marzeniami — Peru
- Podróż po Argentynie – przemyślenia z drogi
- Największe solnisko świata i jezioro Titicaca – podróż po Boliwii
- Podróż do Peru – Machu Picchu, Rainbow Mountain, Iquitos i Amazonia
- Podróż do Ekwadoru
- Nasze podróże
- Festiwal podróżniczy nad Wigrami
- Wakacje na Bali, co warto wiedzieć przed wyjazdem?
Długa i interesująca relacja. W dodatku bardzo ciekawe zdjęcia. Gratulujemy i pozdrawiamy!
Dziękujemy :).
Pingback: Jak przygotować się do podróży? – Smaczne Podróże