Czego można spodziewać się w podróży po Ekwadorze? (ciekawostki, plaże, wolontariat)

Zapraszam do kolejnego wpisu z serii o Ameryce Południowej. Dzienniki Bożeny z kilkutygodniowej podróży po Ekwadorze. Ciekawostki, przekraczanie granicy, stolica kraju Quito, plaże, wolontariat i różne przysmaki.

Ekwador, raj dla miłośników gór

Człowiek przekracza granice z Ekwadorem, panuje niemiłosierny upał, a tu okazuje się, że trzeba czekać ok. 5 godzin na najbliższy i jedyny autobus, który odjeżdża w stronę cywilizacji. Pot leje się strumieniami, umysł odmawia posłuszeństwa, w końcu nadjeżdża upragniony pojazd i sam już nie wiesz czy to fatamorgana, czy jakieś magiczne moce transportowały cię na safarii.

To nie jest tak, że wszyscy tu tańczą zumbę (chyba nawet nie wiedzą co to jest, bo to raczej europejski wynalazek) po prostu Zumba to nazwa najbliższej miejscowości na obrzeżach dżungli, do której można dojechać po przekroczeniu granicy.

Żeby przywrócić jasność umysłu dzielisz się piwem z towarzyszem podróży. Na twojej twarzy, obok kropelek potu, zaczyna pojawiać się uśmiech.

A potem jedziesz sobie i nie możesz nadziwić się pięknu otaczających cię gór, choć już tyle gór w życiu widziałeś (i za każdym niemal razem wzdychasz z zachwytu) a z tyłu grupa nastolatków śpiewa na całe gardło najnowsze latynoskie hity… Jest moc!

Pierwszych kilka dni w Ekwadorze to całkiem fajne miejscowości i przepiękne (darmowe) Parki Narodowe.

Miasto Cuenca

Cuenca, trochę przypominająca peruwiańskie Cusco, trochę jakieś europejskie miasto, generalnie bardzo przyjemna mieścina.

Z Cuenki można pojechać do położonego na wysokości 3100-4450 m n.p.m. parku narodowego Cajas, w którym znajduje się ok. 270 jezior pochodzenia arktycznego.

Pierwsze skojarzenia: Ekwador to taka południowoamerykańska Szwajcaria! Jest czysto, uporządkowanie, zielono, nikt nie krzyczy na ulicy, że coś sprzedaje, nie pyta co kilka minut „taxi lady?” . Ale potem jedziesz trochę bardziej w głąb kraju i w duchu modlisz się, aby Szwajcarzy wybaczyli ci tą zniewagę. Dzieciaki pod czujnym okiem rodziców wyrzucają śmieci przez okno autobusu, na targu panie przekrzykują się jedna przez drugą i pytają „a co pani sobie życzy?”, do autobusów długodystansowych wsiadają ludzie handlujący chipsami, czekoladkami i lodami, a wśród zielonych wzgórz można dostrzec panie piorące ubrania w rzece. Uffff. Mogę odetchnąć z ulgą. Nadal jestem w Ameryce Południowej

Z wizytą w Quito i nie tylko, czyli ciąg dalszy ekwadorskiej przygody

Huśtawki podobno są dla dzieci (tak jak hulajnogi, co jednak nie przeszkadza mi w pomykaniu na hulamie do pracy, jak już zdarzy mi się mieć pracę), ale w Ekwadorze, a dokładnie w Baños, jest huśtawka nad przepaścią dla dorosłych tzw. „Huśtawka na końcu świata” – bo czasami warto obudzić w sobie dzieciaka.

Nie brak tu też, podobnie jak w Peru, smakołyków w postaci pieczonych świnek morskich. Oraz bardzo słodkich przetworów z trzciny cukrowej.

A oprócz tego jest tu oczywiście mnóstwo wulkanów (a co za tym idzie ciepłych źródeł), lagun albo lagun w wulkanach.

A jak już się człowiek znudzi tą wszechobecną przyrodą to koniecznie trzeba się wybrać do stolicy, w której w końcu spokojnie można nawdychać się smogu, albo utknąć w korku na prawie 2 godziny. A w międzyczasie oczy cieszą się widokami, które nie przez pomyłkę znajdują się na światowej liście UNESCO.

A jak już miejska dżungla da nam się we znaki można uciec do Mindo – miasteczka położonego na skraju Amazonii i wybrzeża i popływać w wodospadzie (w bieliźnie jeśli się nie wiedziało, że czekają nas takie atrakcje i nie zabrało ze sobą stroju kąpielowego jak nie powiem kto).

W sobotę z kolei można się wybrać na słynny targ do oddalonego o niecałe 100 km Otavalo (oj jak ja lubię targowiska), w którym w końcu widać kobiety (i czasami mężczyzn) w tradycyjnych strojach (a to w Ekwadorze nie zdarza się aż tak często).

A na koniec akcent (prawie) polski – owsianka polska, przynajmniej z nazwy, bo tak naprawdę jest to produkt kolumbijski. Nie udało mi się odkryć powodu tej nazwy, ale też niespecjalnie szukałam.

W poszukiwaniu straconych kilogramów, czyli jak zostałam wolontariuszką

Przez ostatnich kilka tygodni zajmowałam się czymś, czego jeszcze w mojej podróży nie było – robiłam wolontariaty (całe dwa). To całkiem fajny sposób na regenerację sił i odciążenie budżetu, chociaż na dłuższą metę może być nudnawo (ciągła zmiana miejsca niesamowicie mi się podoba). 1,5 tygodnia spędziłam w Jipijapie na plantacji kakaowca, a kolejne niespełna 4 w Puerto Cayo, małej nadmorskiej wioseczce, w której nic się nie dzieje, za to mieszka tam mnóstwo Gringos i właśnie u jednych z nich, dokładnie emerytowanej pary Kanadyjczyków, pomieszkiwałam sobie wraz z Manuelem (Peruwiańczykiem), Andreą i Diegiem (Hiszpanami) i pomagałam w ogarnianiu domostwa.

Na plantacji obok krzewów kakaowca były również drzewa bananowe. Ekwador jest bananowym rajem. Te owoce są tutaj strasznie tanie i można je kupić dosłownie wszędzie. Nie dziwi więc, że łapiąc stopa ląduje się na furgonetce pełnej bananów. Trochę niewygodnie, ale ahoj przygodo!

Praca na plantacji kakaowca była interesująca, ale też czasami ciężka ze względu na palące słońce. Cieszyłam się więc na perspektywę leniuchowania na plaży w Puerto Cayo.

Kakao trochę mnie zaskoczyło, ponieważ w środku jest białe, a białą otoczkę wokół ziarna można zjeść; jest słodka i smaczna.

Jedno z zadań, które dostałyśmy z Andreą to odnowienie starego lustra. Miałyśmy absolutną wolność artystyczną, ograniczały nas jedynie dostępne kolory farb.

Innym razem szlifowałam… żebra wieloryba. Jakiś czas temu morze wyrzuciło na brzeg zwłoki wieloryba, a że tutaj martwych zwierząt z plaży się nie sprząta (w pierwszy dzień przywitał nas odór rozkładającego się delfina) śmierdziało podobno przez 3 lata (!). Jedyny plus tej sytuacji to taki, że, jak już sępy zakończyły swoją ucztę, można sobie było bezkarnie pozbierać kości. Kanadyjczycy załapali się na trzy żebra i zamierzają je pomalować w jakiś ciekawy sposób, ale tym zajmą się już kolejni wolontariusze.

Wieloryb to zaiste  zwierzę ogromne. Mała uwaga. Puerto Cayo jest idealnym miejscem do obserwacji wielorybów, które pływają sobie tutaj blisko brzegu w okresie od czerwca do września. Niestety ja na te widoki się spóźniłam.

Pobyt u Anny i Steve’a był okresem, w którym na pewno nadrobiłam wszelkie utracone w trakcie podróży kilogramy, bo większość czasu spędzałam na jedzeniu. Ale co to było za jedzenie….

Paella (tradycyjne danie hiszpańskie) autorstwa Diega – pychotka.

Ceviche autorstwa Manuela – palce lizać. Ceviche to tradycyjne danie peruwiańskie – biała surowa ryba zanurzona na kilka minut w świeżo wyciśniętym soku z cytryny, w którym owa ryba „się gotuje”.

Pizza na pożegnanie autorstwa Steve’a skonsumowana przy akompaniamencie sernika z polewą truskawkową, również w wykonaniu Steve’a – pyszności.


Niestety sama plaża była niesamowicie brudna (ot minusy Ameryki Południowej). Zupełnie nie rozumiem ignorancji Latynosów… Na szczeście niedaleko była inna plaża należąca do Parku Narodowego, a tam już piękny piasek i ciepły Pacyfik…

Pewnego słonecznego popołudnia wybraliśmy się w czwórke na wyspę Salango i czas upłynął nam na snorklingu (było na prawdę mnóstwo pięknych i kolorowych rybek), kajakach i pływaniu.

Najciekawszym ptakiem jakiego zobaczyliśmy był ten oto niebiesko nogi zwierzak, którego można też spotkać na wyspach Galapagos. Matka Natura jest niesamowita!

Waluta i wiza do Ekwadoru

Dla tych, którzy zdecydują się na podróż do tego pięknego kraju, kilka informacji.

Obywatele Polski nie potrzebują wizy przy pobycie do 90 dni. Nie trzeba mieć również obowiązkowych szczepień. Zaleca się jednak podstawowe: WZW A i B, dur brzuszny, BTP (błonnica, tężec, polio) i nie tak podstawową żółtą febrę.

Walutą obowiązującą w Ekwadorze jest dolar amerykański. Wiec wybierając się w podróż do Ameryki Południowej warto się w nią zaopatrzyć – przyda się również w innych krajach. Dolar ułatwia podróżowanie, ale przez to ceny są wyższe niż w Peru.

Sprawdź inne relacje Bożeny

Najnowsze wpisy:

15 Comments

  1. Pewnie kiepskie wykształcenie tam jest a lud biedny dlatego taki syf mają jak u nas pod śmietnikiem w piątek wieczór…
    Sorki tylko obrazki obejrzałem, nie jestem w nastroju o czytaniu o podróżach ale ładne zdjęcia – być może coś jeszcze od Ciebie przeczytam od deski do deski 😉
    Bye!

    • Arek

      Ciężko wypowiedzieć mi się na temat wykształcenia w Ekwadorze, bo jest to relacja mojej znajomej. Podejrzewam jednak, że nie jest u nich tak źle z wykształceniem. Mnie również podobają się obrazki. Zapraszam ponownie, może kolejnym razem będziesz miał ochotę na lekturę :). Pozdrawiam.

      • Niedługo później przeczytałem w końcu 5000 słów ten wpis nie miał 😉
        Sam bym zjadł taką świnkę morską ;-P
        Skoro mają wykształcenie to dlaczego tam taka bieda? Sądząc po tym wozie do komunikacji…

        • Arek

          Też nie ominąłbym takiego stoiska z jedzeniem :). Wóz do komunikacji wygląda przyzwoicie – w Nepalu jeździłem znacznie gorszymi z dziurami w podłodze, z kurami i kozami. To, że ktoś jeździ starym samochodem, nie znaczy że nie ma wiedzy. Nie ma wystarczającej ilości środków, żeby taki wóz kupić, ale jest przedsiębiorczy, żeby wykorzystać to co się ma i zarobić na tym pieniądze. Nie zawsze jest możliwości, żeby poprawić swoją sytuację materialną. W Polsce ludzie mają powszechny dostęp do edukacji, ale nie wszyscy są mądrzy i bogaci. Po pierwsze trzeba chcieć poprawić swoją sytuację, po drugie trzeba robić coś w tym kierunku. Do tego bardzo dużo zależy od wartości wyciągniętych z domu, kultury danego kraju.
          A jeśli chcesz przeczytać 8 tysięczny wpis zapraszam do zakładki Kirgistan ;). 

          • Chodzi mi o ogół społeczeństwa nie mówię o jednostkach ale kraj nawet nie ma ludzkiej komunikacji, tylko dla młodych i zdrowych… Bynajmniej tak wywnioskowałem po tym busie…
            I co to znaczy nie ma dziur w podłodze…
            Sorki ale to 3ci Świat.
            Nie piszę tego aby pisać na złość ale po relacji tak uważam. A Chiny potrafiły wyjść z biedy – i tu już kłania się aspekt kulturowy.
            Z chęcią zajrzę na kolejny wpis jeśli opanuję WordPress na komórce 😉

          • Arek

            Dla mnie autobus wygląda przyzwoicie :). Nie jest pewnie wygodny, ale za to tani, a w niskobudżetowej chodzi, żeby nie wydawać kasy. Pisząc o dziurach w podłodze, miałem dosłownie na myśli dziury w podłodze, przez które możesz zostać ochlapany wodą lub błotem. Ja w podróż jadę, żeby przeżyć przygodę, poznać kraj z perspektywy ludzi tam żyjących, nie z perspektywy turysty, który siedzi przez 2 tygodnie w hotelu i na wszystko narzeka. Na pewno są dużo lepsze autobusy i turysta może kupić bilet de lux lub wynająć samochód. Taki stan rzeczy jest w wielu krajach: Nepal, Filipiny, Indonezja, Kirgistan. Masz kasę, płacisz i masz. 
            Uważam, że za rozwojem każdego kraju stoją rządzący, to oni o wszystkim decydują. Jedni rządzą lepiej, drudzy gorzej. Nie podam ci konkretnych przykładów bo takich nie mam. Musiałbyś zbadać historie całego kraju od samego początku, prześledzić jego losy i sam wywnioskować czemu nie ma tam dobrej komunikacji między miastami. Może przez Andy, które przecinają kraj, może połączenia nie są gratką dla dużych firm przewozowych. Jest wiele może i każde być może. 

          • Dla mnie te kraje biednie brzmią…
            Ten autobus wygląda jak ziemniakobus…
            U nas za cenę 2,99zł jest przejazd do miasta w fajnym busiku z zaciemnionymi szybami. Ja nie mówię o perspektywie turysty też, tylko ludzi żyjących w tym tym kraju… Musi tam być niezłe zacofanie… Nom może jest tam łapówkarstwo i kolesiostwo i mówią niech lud sam sobie radzi…
            Zresztą u nas nie lepiej Loże Masonerii itp.
            Przygoda najlepsza w dzikim kraju to wiadomo.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *