Ciąg dalszy relacji z Ameryki Południowej. Tym razem podróż do Peru; AREQUIPA, KANION COLCA, PUNO, CUSCO, MACHU PICCHU, RAINBOW MOUNTAIN, AMAZONIA I MIASTO IQUITOS.
PERU – AREQUIPA, KANION COLCA, PUNO
W położonym nad jeziorem Tititaca Puno znajdują się tzw. pływające wyspy, na których nadal mieszkają ludzie. Trochę zawiało tam komercją i turystycznym kiczem, ale i tak było bardzo ciekawie.
Po prawie 20 godzinach podróży dotarłyśmy z Lynn do Arequipy. Miasto zrobiło na mnie bardzo dobre wrażenie, świetnie się tu czuje.
W sobotę pojechałyśmy do kanionu Colca, na jedna góra dwie noce, ale tak nam się spodobało, że zostałyśmy trzy. Przez pierwsze dwa dni towarzyszył nam Pablo z Buenos Aires. Nad ranem obserwowaliśmy kondory, które urządziły nam niesamowity pokaz. Są piękne i ogromne, ale trudno jest im zrobić dobre zdjęcie.
Wszystkie, dosłownie wszystkie panie w kanionie, bez względu na to czy noszą tradycyjny, czy tez bardziej nowoczesny ubiór, maja na sobie piękne, kolorowe kapelusze.
Po kilkugodzinnym trekingu, w tym prawie 3 godziny ostrego zejścia (różnica w wysokości ponad 1000 m n.p.m.) dotarliśmy do Oazy. Uwierzcie mi, że jak się spaceruje wśród suchych, niemalże pustynnych gór i nagle widzi się w dole zielona oazę, ma się wrażenie, że dotarło się do bram raju.
Nasz hostel miał basen, do którego natychmiast wskoczyliśmy, a nasze zmęczone ciała szybko odzyskały energie. Nie ukrywam, że drink na bazie pisco (nie pamiętam nazwy, ale nie było to pisco sour, pisco- napój alkoholowy typu brandy, produkowany ze sfermentowanych i poddanych destylacji winogron), pomógł w zrelaksowaniu się.
Poznani w hostelu podróżnicy polecili nam gorące źródła, udałyśmy się wiec tam z Lynn następnego dnia, a Pablo został w oazie w celu medytacji. 1,5 godziny wspinaczki, potem pól godziny jazdy autobusem tuż nad przepaścią (było trochę adrenaliny), 30 minutowe zejście i tak oto dotarłyśmy do Llahuar. Woda była naprawdę gorąca, niby 39°C, ale jak dla mnie chyba nawet więcej, wiec co jakiś czas chłodziłyśmy się w basenie lub w dosyć zimnej rzece.
Było cudownie. Dziś spędzamy ostatni wspólny dzień w Arequipie, a wieczorem rozjeżdżamy się z moja idealna towarzyszka podroży Lynn. Być możne spotkamy się ponownie w Kolumbii.
W ŚWIĘTYM MIEJSCU INKÓW – CUSCO, MACHU PICCHU I RAINBOW MOUNTAIN
Machu Picchu jest jednym z najbardziej znanych zabytków w Ameryce Południowej, miejscem przyciągającym codziennie 2500 turystów. Nie każdy jednak wie, że samo Cusco i okolice mają również wiele do zaoferowania.
Choć z zasady nie lubię turystycznych miejsc, a Cusco zdecydowanie do takich należy, miasto wywarło na mnie niezwykłe wrażenie, zwłaszcza że przywitało mnie 3-dniowymi uroczystościami ku czci Marii Dziewicy. Po ulicach przechodziły niekończące się parady kolorowych przebierańców, tańczących i śpiewających do utraty tchu. Czasami miałam wrażenie jakbym oglądała na żywo program Cejrowskiego :).
Tutaj też po raz pierwszy spróbowałam chichy – niezwykle zdrowotnego napoju na bazie sfermentowanej kukurydzy. Gdy pani postawiła przede mną litrowy kufel, byłam pewna, że nie będę go w stanie wypić. Napój jednak mi zasmakował i zadziałał orzeźwiająco. Trochę lepszy w smaku piłam później w Urubambie w świętej dolinie. Za każdym razem ktoś lokalny zabierał mnie do niepozornie wyglądającego domku, w którym starsza pani serwowała nam z beczki chichę domowej roboty. To wszystko dodawało pewnej magii i swojskości temu doświadczeniu.
WYCIECZKA NA MACHU PICCHU
Po kilku dniach dołączył do mnie Javi i nasze pierwsze kroki skierowaliśmy na Machu Picchu. Nie ukrywam, że trochę się bałam rozczarowania dawną siedzibą Inków, zwłaszcza, że nie jestem największą fanką ruin. Najpierw czekał nas około 2-godzinny spacer z Hidroelectricas do Aguas Calientes.
Następnego dnia musieliśmy wstać bardzo wcześnie rano, żeby już o 5:00 być przy moście -punkcie początkowym godzinnej wspinaczki. Chociaż wszystkie przewodniki polecają tak wczesną porę w celu uniknięcia tłumów turystów okazało się, że był to zabieg zupełnie zbyteczny. I tak na każdym kroku otaczał nas dziki tłum. Samo Machu Picchu mnie jednak przyjemnie zaskoczyło. Niby to po prostu kupa kamieni, ale robi wrażenie.
TREKING W TĘCZOWE GÓRY W PERU
W przedostatni dzień naszego pobytu w Cusco zafundowaliśmy sobie przepiękny treking do tęczowej góry. Autobus miał nas odebrać spod hostelu o 3:00 nad ranem, ale przyjechał z godzinnym opóźnieniem. Lekko poirytowani ruszyliśmy w drogę i ok. 8:00 z poziomu 4250 metrów n.p.m. wyruszyliśmy na szlak. Widoki przez cały czas były przepiękne, a na końcu na wysokości 5200 m n.p.m czekały na nas takie cuda.
Ci, co nie mieli sił na wspinaczkę mogli wypożyczyć konia, którego prowadził pan lub pani w pięknych i kolorowych strojach. Pomykali oni w górę jakby wysokość nie miała na nich żadnego wpływu. Ale teraz trochę się pochwalę. Na około 65 osób z naszej grupy, dotarłam na szczyt jako druga, a Javi jako trzeci.
RÓŻNE CIEKAWOSTKI Z PERU
Od niespełna dwóch tygodni spędzam beztrosko czas w Urubambie w Valle Sagrada. W planie miałam dużo wycieczek po okolicy, ale strasznie się rozleniwiłam i moje dni głównie upływają na odwiedzaniu lokalnego marketu i okupowaniu się w świeże i pyszne warzywa i owoce. Często chodzę tam na śniadanie. Zabieram ze sobą bułki, kupuję awokado i ser, a u zaprzyjaźnionej sprzedawczyni świeżo wyciskany sok, codziennie inny. Za ok. 4-6 zł dostaję z 6 szklanek…. Pyszności.
Przy targu można też kupić smażone banany, pieczone słodkie ziemniaki oraz humitas – takie ciasto z kukurydzy.
A dzisiaj po raz pierwszy spróbowałam picarones – smażone na głębokim tłuszczu ciasto polane miodem, które trochę wygląda jak oponki. Jest słodkie i tłuste. Raz na jakiś czas można się na nie skusić, ale zdecydowanie bardziej wolę oponki autorstwa mojej mamy.
Jednym z peruwiańskich przysmaków jest… Świnka morska! Tak, to urocze zwierzątko, które pewnie niejeden z was miał kiedyś w domu. Prawie wszystkie restauracje mają ją w swojej ofercie, można zamówić pizze z szynką ze świnki morskiej, a czasami na ulicy sprzedają pieczoną świnkę morską. W ogródku mieszkania, w którym się zatrzymałam są klatki przepełnione hodowlanymi świnkami morskimi, które kiedyś zostaną skonsumowane.
No ale żeby nie było, że tylko się tu objadam. Wybrałam się w jedno popołudnie do Salinera de Maras – nie umiem znaleźć odpowiedniego słowa na to. No to jest po prostu takie piękne miejsce, w którym wydobywa się sól.
Lima jakoś nie wywarła na mnie zbyt dobrego wrażenia, więc nawet nie mam z niej zbyt wielu zdjęć. Ot takie sobie duże miasto, podobno miejscami bardzo niebezpieczne. Jedyne co mi się podobało to park wzdłuż wybrzeża, po którym bardzo przyjemnie się spacerowało.
AMAZONIA I MIASTO IQUITOS
To zabawne jak nasze decyzje podróżnicze dojrzewają wraz z nami. Do polowy września byłam przekonana, że do Amazonii nie pojadę, bo insekty, ciepło, węże i w ogolę beee. A potem nagle bardzo zapragnęłam poznać dżungle, olałam wiec komercyjne wypady blisko miasta i zdecydowałam się na 4-dniowy wyjazd w głąb Amazonii.
Ale po kolei.
Iquitos to największe na świecie miasto, do którego nie ma dojazdu droga lądowa. Można się tam tylko dostać łodzią lub samolotem i być może dlatego samochody są tutaj rzadkością. Miasto jest całkowicie opanowane przez mototaxi i motory.
Jak w każdym peruwiańskim mieście, ważnym punktem jest lokalne targowisko. To jednak jest o wiele bardziej egzotyczne niż pozostałe i można na nim skonsumować bardzo różne zwierzątka.
Żółwie. Również ich jajka są tutaj ogromnym smakołykiem. Kajmany i sama nie wiem co jeszcze. To czego nie da się sprzedać, skonsumują sępy.
Niezwykle popularnym przysmakiem są tutaj grillowane robaki – el Suri. Najczęściej obok grilla znajduje się wiaderko, a w nim jeszcze żywe tłuściochy. Wygląda to strasznie nieapetycznie.
Ja zdecydowałam się kupić na targu grillowaną rybę na wynos. Jakiż uśmiech pojawił się na mojej twarzy, gdy rybka została zapakowana w ogromny liść. To bardzo ekologiczne, a tym bardziej cieszy, że w Ameryce Południowej o przyrodę zupełnie się nie dba. Oczywiście potem liść został włożony do plastikowego woreczka, no ale nie można oczekiwać zbyt wiele…
Chyba byłam bardzo głodna, bo dopiero pod koniec zorientowałam się, że właśnie zjadłam piranie.
W GŁĄB AMAZONII
Kolejnego dnia rano wyruszyłam ok. 200 km w głąb Amazonii. Najpierw ponad 2-godzinna jazda samochodem, a potem 2,5 godz na łodzi – trochę się czułam jak w dokumentach National Geografic.
Co robi się w Amazonii?
- Ogładą zwierzątka
- Nocą wychodzi się na spacer żeby szukać zwierząt nocnych.
- Zaprzyjaźnia się z wszechobecnymi pająkami.
- Obserwuje ogromne drzewa.
- A potem się na owe drzewa wspina.
- Bawi się w tarzana.
- Leniuchuje.
- Ogląda boskie zachody słońca.
- Wkłada rękę do gniazdo termitów.
- Pływa w rzece.
- A następnego dnia jakieś 100 metrów wyżej, w tej samej rzece łowi się piranie, którą następnie się konsumuje.
- Zaprzyjaźnia się z lokalna fauna.
- A jak już się człowiek trochę zmęczy, to beztrosko buja się w hamaku.
Tak, Amazonia jest super. Wrócę tu jeszcze, ale następnym razem raczej na obóz przetrwania, gdzie nocuje się w hamaku i buduje swoja łódkę i takie tam.
Inne teksty Bożeny:
- Podróż po Argentynie – przemyślenia z drogi
- Największe solnisko świata i jezioro Titicaca – podróż po Boliwii
- Podróż do Ekwadoru
- Nasze podróże
Pingback: Czego można spodziewać się w podróży po Ekwadorze? (ciekawostki, plaże, wolontariat) • Smaczne Podróże - Smak Życia
Pingback: PODRÓŻ PO ARGENTYNIE - PRZEMYŚLENIA Z DROGI • Smaczne Podróże - Smak Życia
Pingback: Największe solnisko świata i jezioro Titicaca - podróż po Boliwii • Smaczne Podróże - Smak Życia
Pingback: Podróż do Kolumbii - kolorowy kraj marihuaną pachnący • Smaczne Podróże - Smak Życia
Pingback: Garncarstwo jak zacząć? Nauka podstaw toczenia oraz narzędzia - Smaczne Podróże
Pingback: Czego można spodziewać się w podróży po Ekwadorze? (ciekawostki, plaże, wolontariat) - Smaczne Podróże