Podróż do Kolumbii – kolorowy kraj marihuaną pachnący

Medellin, miasto Pablo Escobara i Comuna 13. Kolorowe miasteczka Guatape, Jerico i Jardin oraz stolica kraju Bogota. Podróż do Kolumbii na własną rękę. Ostatnia część relacji Bożeny i zakończenie jej 8 miesięcznej przygody z Ameryką Południową.

Przekroczenie granicy Kolumbii

Chwilę po przekroczeniu granicy z Kolumbią pojawia się uśmiech na twarzy i wiadomo, że będzie dobrze. Wystylizowany na pilota samolotu kierowca autobusu, uśmiechnięci i bardzo pomocni ludzie, kolorowe budynki, niesamowite murale, setki sklepów odzieżowych i studiów urody, muzyka i unoszący się niemal na każdym kroku w powietrzu zapach marihuany- oto właśnie jest Kolumbia.

Taka sytuacja w autobusie z Silvia w stronę Cali:

Jedziemy sobie wśród pięknych okoliczności przyrody i po kilkunastu minutach natrafiamy na ogromny korek. Wszyscy wybiegają z autobusu, bo wiadomo był wypadek, więc trzeba zaspokoić ciekawość. Pan siedzący za mną powraca i mówi do swojej partnerki:

Pan: Jeden martwy.

Pani: Zrobiłeś zdjęcia?

Pan (zasmuconym głosem): Nie….

Pani: Wypadek, czy morderstwo na zlecenie?

Pan: Wypadek motocyklowy.

I potem przez kilka minut cały autobus dyskutował, że to ten wyższy brat co mieszka tam i jechał tu, i krew i bardzo dużo krwi… A oni krew i tragedie lubią, oj lubią.

Kolorowe miasteczka Guatape, Jerico i Jardin

Wspominałam już, ze Kolumbia jest bardzo kolorowa, prawda? Ale ostatnie dni były dosłownie eksplozja przeróżnych barw. Trzy malutkie miasteczka Guatape, Jerico i Jardin sprawiły, że jeszcze mocniej zachwyciłam się tym krajem. Od razu żyje się przyjemniej, gdy otaczają cię piękne budynki, a nie szare blokowiska.

Oprócz tego, że miasteczka były przeurocze, otaczały je zielone pagórki. W każdej chwili można wiec było się wybrać na spacer i nacieszyć oczy piękną przyrodą.

Były tez pyszne lokalne słodycze na bazie mleka i paneli oraz… wino o smaku kawy! Chociaż kawy nie pijam, wino smakowało przednio. Dosyć słodkie, ale wyraźne w smaku.

Medellin miasto Pablo Escobara

Nie ominął mnie również zgiełk wielkiego miasta. Medellin, niegdyś najniebezpieczniejsze miasto na świecie, dziś prężnie rozwijający się i ważny punkt na mapie Kolumbii. Miasto jak miasto. Za dużo sklepów i ulicznych straganów z odzieżą (widok bardzo typowy w Kolumbii) ale i tętniąca życiem, zwłaszcza w nocy, dzielnica el Poblado z mnóstwem knajp i restauracji. Miejsce, które najbardziej mi się spodobało to Comuna 13 – dzielnica, która najbardziej dotknęły wojny narkotykowe. Jeszcze parę lat temu tylko głupcy stawiali tam swoje kroki. Dziś, chociaż nadal można zostać w niej okradzionym, dzielnica ta jest galerią fantastycznych graffiti, które są próbą walki z przestępczością za pomocą sztuki.

Tam tez znajdują się jedyne na świecie ruchome schody na wolnym powietrzu.

Kawa, stolica i coś więcej…

Nagłówek tej części wpisu nawiązuje do sklepów, które spotkałam tylko w Kolumbii i Ekwadorze i które to w swojej nazwie zawsze maja coś ala „mięso, sery i coś więcej”, „zeszyty, długopisy, piórniki i coś więcej” itd. Według mojej swobodnej interpretacji to sekretny znak, że pod lada Miła Pani bądź Miły Pan sprzeda Ci dowolne narkotyki. 

Podobno kolumbijska kawa jest najlepsza na świecie. Jak już wcześniej wspominałam nie pijam tego trunku, ale i tak z wielka ciekawością wybrałam się do regionu El Eje Cafetero, który to słynie z jej uprawy. I nawet w jednym miejscu skusiłam się na café con leche. Kawosze byliby bardzo rozczarowani. Dostałam w filiżance mleko z trzema kropelkami kawy, wiec jej smaku (chociaż jestem na niego dosyć wyczulona) nawet nie poczułam. Ale wypicie kawy w Kolumbii i tak uważam za zaliczone :).

Oprócz tego było oczywiście zielono, kolorowo (robi się już nudno co nie? :)) i niestety deszczowo.

W dolinie Cocora rosną ogromne palmy, które osiągają do 60 metrów wysokości! Człowiek czuje się przy nich naprawdę malutki. W drodze do doliny zgubiłam się wraz z kilkoma przypadkowymi turystami. Zatoczyliśmy wiec ogromne kolo, brnęliśmy przez błoto, końskie odchody, bardzo zimna rzekę, a jak już w końcu dotarliśmy do punktu widokowego przywitał nas deszcz i mgła.

Na szczęście chwile później mieliśmy mnóstwo okazji do podziwiania palm.

Stolica Kolumbii – Bogota

Następnie przyszedł czas na stolice Kolumbii. Bogotá jest ogromna. Przejazd autobusem bez względu na to co miałam zaplanowane zawsze zabierał mi co najmniej godzinę. Raczej unikam wielkich miast więc zostałam tam tylko dwa dni. To wystarczająca ilość czasu żeby zwiedzić centrum i wybrać się do ciekawego muzeum złota.

Miasteczko kolonialne Villa de Leyva

Na koniec przyszedł czas na klimatyczne, (białe!) miasteczko kolonialne Villa de Leyva. Choć jest tu dużo turystów i tak odczuwa się blogi spokój. Wieczorami z licznych restauracji i barów zlokalizowanych wokół ogromnego rynku (14000 m2  – największy rynek w Kolumbii) dochodzą dźwięki muzyki, która niejednokrotnie zmusza do refleksji na temat smutnej przeszłości Ameryki Południowej i hiszpańskiej inkwizycji.Region ten słynie z ceramiki i generalnie jest tu mnóstwo sklepów z pamiątkami.

50 odcieni morza Karaibskiego i klątwa piratów

Podczas gdy Wy ogrzewaliście się pysznymi grzańcami, a wychodząc na spacer wdychaliście dobry, staropolski smog, ja dosłownie topiłam się w gorącym słońcu Santa Marty. I kto miał gorzej, no kto?

Na dodatek ciążyła nade mną klątwa piratów (nie ma innego wyjaśnienia). Nie dość, że żar lal się z nieba, a komary urządzały sobie większa ucztę niż w Amazonii, to jeszcze po raz pierwszy w tej podroży okradziono mnie. Na szczęście w portfelu miałam tylko ok 20 zł, no ale moja ukochana saszetka na pieniądze przepadła.

Żeby tego było mało, dzień przed moim przyjazdem zamknięto na miesiąc Park Tayrona, jedna z największych atrakcji Kolumbii (piękne plaże, spacery po dżungli wśród miliona turystów i takie tam). Generalnie plaże nie są moim ulubionym miejscem na ziemi, wiec aż tak bardzo się tym nie przejęłam, zwłaszcza że powód zamknięcia szczytny. W tym czasie rdzenna ludność będzie dokonywać  na terenie parku pradawnych rytuałów i oddawać cześć Matce Ziemi oraz bogom, w których wieża.

Celem mojego przyjazdu do Santa Marty i tak był 4-dniowy trekking do zaginionego miasta, ale i tu klątwa zadziałała. Kosz takiej zabawy to 1200 zł (więcej niż miesięcznie zarabia większość Kolumbijczyków), a że moja podróż (i oszczędności) dobiega końca, a poza tym jestem przeciwniczka nadmiernego wykorzystywania turystów i narzucania absurdalnych cen (zwłaszcza, że przewodnik, który odwala cala brudna robotę dostaje z tego grosze) stwierdziłam, że odpuszczę sobie tę zabawę, a pieniądze staro pirackim zwyczajem przewale na rum (czyt. na kolczyki i naszyjniki).

Dżungle i pływanie w bardzo zimnym wodospadzie zaliczyłam za to w Mince. A że w Mince jest było jeszcze cieplej niż w Santa Marcie kąpiel była niezwykle orzeźwiająca.

Plaże w Kolumbii

Zostało mi wiec topienie smutków w karaibskim morzu, a była to czynność niezbędna, aby nie wyparować z gorąca. Ku mojemu zdziwieniu okazało się, że każda plaża była zupełnie inna.

Playa Grande

Przeludniona Playa Grande (niby że wielka ale tylko z nazwy). Zdecydowanie za dużo osób, za to woda krystaliczna i cieplutka. Były też drinki z palemka (no dobra bez palemki).

Plaża Buritaca

Karaibski Bałtyk. Buritaca, bardzo mała miejscowość, w której rzeka wpada do morza. Mój absolutny numer jeden. Morze przypominało mi Bałtyk. Było niepokorne i można się było fantastycznie bawić wśród fal. A oprócz tego było cieplutkie i były palmy…

No i z jednej strony podziwiało się morze, a z drugiej rzekę, góry i widoki iście tropikalne.

Dodatkowym bonusem tego dnia byl spacer (przez las tropikalny) do kolejnego wodospadu.

Plaża el Rodadero

Ostatnia plaza w el Rodadero zwanym przez miejscowych kolumbijskim Miami. Woda była gładka, bez choćby jednej fali i raczej przypominała ogromny basen.

Plaże nie są moja specjalnością, za to pływanie już tak. A pływanie w cieplutkim morzu w upalny dzień jest zaiste godne polecenia.

Opowieść o szoku

Akcja dzieje się w Cartagenie.

Po niespełna 8 miesiącach podróżowania po Ameryce Południowej młoda Polka dotarła do Cartageny – kolumbijskiego miasta położonego nad morzem karaibskim. Z rożnych powodów, o których tu pisać nie będziemy, bohaterka tej opowieści postanowiła spędzić w tym mieście ostatnie dwa i pół tygodnia swojej podróży. Przez pierwsze trzy dni, choć spędzone w najbardziej obskurnym hostelu świata, zachwytom nie było końca. „Jak tu pięknie, jak cudownie” – dało się wyczytać z jej twarzy. Nic dziwnego, że Cartagena to turystyczny numer jeden w Kolumbii (choć osobiście bohaterce o wiele bardziej podobały się małe kolorowe miasteczka otoczone zielonymi pagórkami).

Piękne kolonialne budynki, setki restauracji i barów, ludzie sprzedający biżuterie na ulicy, to wszystko powodowało nieukrywany uśmiech. Cartagena jest wspaniałą mieszanką kultury afrykańskiej z kolumbijska i karaibska. Tak, dziewczyna czuła się niezwykle obdarowana przez los, że to właśnie tu spędzi ostatnie dni swojej niezwyklej przygody.

Na pewnej ulicy można było spotkać panów ze starymi maszynami do pisania, którzy za oplata przepisywali rożne dokumenty, mieli tez swoje pieczątki – uroczo nieprawdaż?

I nic to, że upal, ze to najdroższy punkt w całej 8-miesięcznej podróży, że tłumy turystów, że w Getsemani co kilka minut jakiś miły człowiek zagaduje Cie i oferuje marihuanę, kokainę, ale „kokainę to się bardziej opłaca, bo tańsza” (jakieś 14 zł za 1 gram). I tak jest pięknie.

Aż nadszedł dzień czwarty. Słońce wyssało resztki energii z dziewczyny. Całymi dniami nie wychodziła na ulice tylko przesiadywała przed wentylatorem, który i tak nie dawał rady i wyrzucał z siebie gorące powietrze. Wieczorami, gdy już można było spokojnie oddychać, wybierała się dziewczyna na krotki spacer na stare miasto i irytacji nie było końca: znowu ci bogaci i rozleźli turyści w jednej części starego miasta, a lekko irytujący, brudni hipisi w drugiej (Getsamani).

„Nie, dziękuje, nie chce kupić: wody, piwa, naszyjnika, torebki, magnesu, butów (niepotrzebne skreślić)”.

„Nie, dziękuje, nie chce iść do super restauracji, fantastycznej dyskoteki, wybrać się na niezapomniana wycieczkę z agencja”. Ot nastąpiło zmęczenie materiału. Zaczęły pojawiać się niepokojące myśli, że już nie chce tutaj być, ze już tego upału wystarczy. Średnio raz na dzień bohaterka diagnozowała u siebie udar mózgu, zawal, wylew i inne choroby, o których objawach (i nie tylko) bladego pojęcia nie ma). Z lekkim współczuciem spoglądała na parę Kolumbijczyków, właścicieli obskurnego hostelu i współlokatorów w wynajmowanym mieszkaniu, którzy niemal codziennie wracali do domu pod wpływem kokainy.

Plaża Blanca

W ramach relaksu pojechała wiec na 2-dniowy wypad na rajska plażę Playa Blanca. Pięknie było. Trochę się nerwy bohaterce uspokoiły, trochę odpoczęła, lazurowym kolorem wody się zachwyciła (choć i tak uznała, że na Kubie plaże lepsze są i kropka). O tym, ze kolejnego dnia nie mogła się ruszyć, bo jej ciało za dużo słońca wchłonęło, nie będziemy się rozpisywać.

Ale to, co w tej historii jest najbardziej istotne zaobserwowane zostało przez okno autobusów miejskich. Wystarczy wyjść kawałeczek, naprawdę niedaleko, poza piękne i czyste ulice, po których przechadzają się zadowoleni turyści, a mina zaczyna rzednąć i pojawia się pytanie: jak to jest możliwe?

Absolutna bieda, bezkarnie leżące na ulicy śmieci, dzieciaki szwendając się bez celu, ludzie, których codziennym pokarmem jest kokaina. Nie są to widoki nowe. Podobne obrazki przewijały się już w trakcie tej podróży, ale ta absolutna przepaść, miażdżący kontrast miedzy tym co sztucznie piękne i przesadnie drogie dla turystów, a tym w jakich warunkach żyje większość zwykłych ludzi powoduje szok i niezgodę na taka kolej rzeczy. Na jakim my świecie żyjemy?

Sprawdź również:

Najnowsze wpisy:

11 Comments

  1. Jakże to inny świat od naszego.. A jednocześnie taki podobny..
    Kolumbia to dla mnie też skojarzenie z kawą i narkotykami. Nie sądziłam, że jest tam aż tak kolorowo 🙂
    Dzięki za wpis, kolejna ciekawa opowieść 🙂

    • Arek

      Dla mnie Kolumbia kojarzyła się jeszcze z Pablo Escobarem, ale można to podciągnąć pod narkotyki. Bardzo kolorowo, ale mnie zaskoczyło to, że jest tam sporo ciekawych plaż. Dziękujemy za odwiedziny. Seria Bożeny niestety dobiegła końca, ale może w kwietniu lub maju uda się mi ja namówić na kolejny tekst :).

      • Ta seria to znakomity przewodnik po Ameryce Płd. Może uda Ci się jeszcze zdobyć artykuły 🙂 I pojedź tam kiedyś 🙂 🙂 🙂

        • Arek

          Mam taką nadzieję :). Bożena przeprowadza się niedługo do Peru, więc będzie bardzo zajęta, ale mam nadzieje, że uda się jej znaleźć dla nas czas. Będę starał się ją również odwiedzić w tym roku, ale niedobry pracodawca nie chcę dać wolnego na kilka miesięcy :). Za dużo kierunków, za mało urlopu i finansów.

          • Może przyjdzie taki czas, że wszystko Ci się skumuluje, w tym pozytywnym sensie 🙂 Niestety, życie składa się z samych wyborów.. I dobrze, że jest o czym marzyć, bo wtedy smakuje lepiej 🙂

          • Arek

            Oj tak, na chwilę obecną skupiam się na wszystkich wyjazdach do maja włącznie, później zacznę intensywniej marzyć o Peru :). Mam nadzieję, że za jakiś czas uda się zasmakować wszystkich podróżniczych marzeń.

          • A ja już wybieram podróże bardzo starannie.. Właśnie ze względu na to, co chcę poznać/doznać i ile mam na wydanie 😉 Gdy pracowałam w biurze podróży, mniej było tego typu ograniczeń.

          • Arek

            Szkoda, że w życiu ciągle trzeba z czegoś rezygnować. No, ale cóż, nie można mieć wszystkiego – przynajmniej nie wszystko naraz. Pozostają nam staranne wybory i nadzieja na lepsze jutro :).

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *