Filipiny kraj tysiąca wysp i wulkanów

Filipiny kraj tysiąca wysp i wulkanów

Fragmenty książki „Jak ugryzłem podróżowanie”, w której opisuje początki swojej podróżniczej przygody.

Po podróży do Nepalu i Kirgistanu długo odliczałem dni do kolejnego wyjazdu. Co prawda w tym czasie zorganizowałem sobie inne, krótsze wypady, ale nie mogły się one równać z kilkoma tygodniami w drodze, w których trakcie człowiek doświadcza nowego i nieznanego. W moim odczuciu dłuższe wyjazdy pozwalają na spokojniejsze zwiedzanie i lepszy odpoczynek psychiczny. Do tego perspektywa długiego urlopu daje mi większe poczucie relaksu i… miejsce na improwizację.

Przed wylotem na Filipiny znajoma, która kilka tygodni wcześniej odpoczywała w Manili, poznała mnie online z Filipinką Psyche – proszę nie mylić z psychopatką. Psyche zgodziła się oprowadzić mnie po stolicy. Umówiliśmy się w parku Rizal.

Gdy czekałem na jej przyjście, siedziałem na ławce i obserwowałem przechadzających się mieszkańców. Ku Park Rizal w Manili mojemu zdziwieniu nie znalazłem tam wielu białych
turystów. Stałem się ciekawostką dla spacerowiczów, którzy zagadywali mnie standardowymi pytaniami, skąd jestem i jak podoba mi się na Filipinach, prosili również o wspólne zdjęcia. Najwidoczniej okazałem się większą atrakcją turystyczną niż park.

Park Rizal uważany jest za jeden z największych parków miejskich w Azji. Zajmuje powierzchnię pięćdziesięciu ośmiu hektarów, więc jest gdzie spacerować. Do ciekawszych punktów można zaliczyć dużą fontannę. W ciągu dnia nie robi wrażenia, jednak po zapadnięciu zmroku włączane są światła podświetlające wodę. Dzięki iluminacji tryskająca woda mieni się kolorami przyjemnymi dla oka i przyciąga uwagę z dalszych zakątków parku.

Wraz z Psyche częściowo zwiedziliśmy pozostałości z czasów kolonii hiszpańskiej w dzielnicy Intramuros. Dzielnicę tę eksplorowałem sam rano, ale bardziej skupiałem się na poszukiwaniu butelki niżeli na zabytkach. Odwiedziliśmy chiński ogród, katedrę Manila, a na koniec wróciliśmy do parku Rizal.

Wieczorem przyszedł czas na pierwszy kontakt z tamtejszym fast foodem.

Psyche zaprowadziła mnie do sieciówki Inasal, gdzie zamiast frytek prym wiodły ryż i kurczak, grillowany na otwartym ogniu. Po otrzymaniu pachnącego jedzenia okrasiliśmy cały talerz sokiem ze świeżo wyciśniętej limonki oraz sosem sojowym z małymi, ostrymi papryczkami. Na deser zjadłem halo halo. Jest to nietypowy deser, składający się z kruszonego lodu, lodów, mleka, słodkich ziemniaków, fasolki, galaretki i kokosa. Spora mieszanka składników, których nie zaleca się w podróży, ale mimo dziwnej kompozycji deser okazał się smaczny i nie spowodował żadnych skutków ubocznych.

Po pożegnaniu się z Psyche, w drodze powrotnej do hostelu zgubiłem drogę. W nocy wszystko wyglądało zupełnie inaczej. Pierwszego dnia pobytu w nowym miejscu nie miałem jeszcze wielu punktów orientacyjnych. Spytałem o pomoc napotkaną kobietę, tak przynajmniej mi się wtedy wydawało. Kobieta okazała się ladyboyem, azjatyckim transwestytą, czyli mężczyzną przebranym za kobietę.

Ladyboy nie wskazał mi kierunku, ale za to zaoferował masaż. Odmówiłem, by dać mu do zrozumienia, że nie interesują mnie takie przygody. Choć takiej figury nie powstydziłaby się niejedna kobieta, twarz i dłonie jak u drwala mówiły same za siebie. Nie dawał za wygraną i nagabywał mnie jeszcze przez kilka metrów, gdy szedł za mną i próbował mnie naciągnąć na colę.

Sprawdź również:

Najnowsze wpisy:

7 Comments

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *