W marcu nagle cały świat się zatrzymał. Większość krajów wprowadziła kwarantannę, a loty międzynarodowe zostały wstrzymane. Nie inaczej było w Peru.
Po usłyszeniu przemówienia prezydenta z jednej strony odczuwaliśmy ogromną ulgę, że udało nam się w ostatniej chwili dostać do Urubamby, z drugiej — wkradł się niepokój i dezorientacja. Naiwnie wierzyliśmy, że po dwóch, góra czterech tygodniach wszystko wróci do normy i będziemy mogli realizować nasze plany.
Przez pierwsze dwa tygodnie posłusznie siedzieliśmy zamknięci w domu. Nawet zakupy przywoził nam pewien pan z targu, chociaż dostawy i przemieszczanie się nawet prywatnym środkiem transportu było surowo zabronione.
Brakowało nam kilku mebli i innych urządzeń, nie mieliśmy internetu, ale postanowiliśmy cierpliwie poczekać na zakończenie kwarantanny i wykorzystać ten czas na błogie lenistwo. W pewnym momencie zrozumieliśmy, że sytuacja nie wróci szybko do normy, a przymusowy areszt domowy coraz mniej nam się podobał.
Oficjalnie poza sklepami spożywczymi, bankami i aptekami nic nie mogło funkcjonować. Nieoficjalnie część sklepów działała “na czarno” i kiedy policja nie patrzyła, mniejsi sklepikarze sprzedawali swoje produkty za zamkniętymi drzwiami. , często sporych gabarytów, jak łóżko czy stolik. W związku z tym, że żadne środki transportu nie działały, w przewiezieniu Manuelowi rzeczy pomógł 70-letni właściciel tricykla, takiego z wózkiem z tyłu. Pchali go bocznymi uliczkami unikając policji — Manuel czuł się jak przemytnik kokainy.
Największą naszą bolączką był brak internetu ponieważ firmy telekomunikacyjne nie miały zezwolenia na przeprowadzanie instalacji. Przez pierwszych kilka tygodni co 2-3 dni doładowywaliśmy środki na telefonie tak, żeby Manuel mógł udzielać lekcji. Było to bardzo kosztowne, a jakość internetu wątpliwa.
W końcu udało nam się dogadać z nowym sąsiadem z USA, który zgodził się podzielić się z nami internetem. A po około 6 tygodniach ciągłego dzwonienia do firmy Movistar zwiększono nam prędkość, tak, że jest wystarczająca na dwa domy. Jakość usług jest tutaj niestety na dosyć niskim poziomie, nie obyło się więc bez sporej frustracji.
Czas upływał, a końca restrykcji nie było widać. Umilaliśmy więc sobie czas i nadal to robimy gotowaniem i objadaniem się pysznymi, nierzadko egzotycznymi owocami.
Po miesiącu zamknięcia z lekkimi obawami postanowiliśmy wyjść w góry. Tu gdzie mieszkamy policja to rzadki widok, wystarczy przejść przez kilka ulic i już po kilku minutach jest się na szlaku. Nikt się nas nie czepiał i tak oto sobotnie wypady w góry stały się już tradycją.
Raz tylko jedna pani zaczęła nas pytać czy mamy pozwolenie rządowe na przemieszczanie się, innym razem, kiedy dotarliśmy do niemalże odciętej od świata wioski gdzieś na około 3500 m n.p.m, jeden z mieszkańców zaczął nam grozić, że wezwie policję. Kolega mu odkrzyknął, że “nie jesteśmy gringo” i udało się załagodzić sytuację. Ja, gringa, siedziałam cichutko jak mysz pod miotłą.
W Świętej Dolinie Inków na każdym kroku można znaleźć ruiny.
Sobotnie wyjścia w góry dodają nam mnóstwo energii i sprawiają, że cieszymy się, że to tutaj przyszło nam spędzać czas epidemii, choć niestety zdajemy sobie sprawę, że w tym roku nie uda nam się zrealizować naszych celów i będziemy musieli wrócić do Europy.
Przed nami jeszcze dwa tygodnie kwarantanny i naprawdę mamy nadzieję, że tym razem nie zostanie ona ponownie przedłużona, ale niestety skończyły nam się trasy, które możemy robić bez konieczności dojechania do punktu startowego samochodem. Chociaż od dwóch tygodni jest kilka ułatwień, m.in. restauracje, choć nadal są zamknięte, mogą dostarczać jedzenie na dowóz, nadal nie działa transport publiczny, a jedyną szansą na przemieszczenie się jest wynajęcie prywatnej taksówki. Trzeba mieć jednak pozwolenie rządowe na przejazd, w taksówce nie mogą być więcej niż dwie osoby, a ceny są często trzykrotnie wyższe niż przed epidemią.
Manuel musiał raz pojechać do Pisac, wioski oddalonej od naszej o około 40 km i była to naprawdę droga i stresująca wycieczka. Przed każdym punktem kontroli musiał wysiadać z samochodu i przejść kawałek pieszo, bo kierowca nie miał pozwolenia na przewóz osób. Nie wiemy jak będzie wyglądała tutaj nasza rzeczywistość od lipca, ale mamy nadzieję, że będziemy mogli swobodnie przemieszczać się po dolinie i zdobyć nowe szlaki.
Wszystkie te restrykcje strasznie utrudniają normalne funkcjonowanie, a czasami są zupełnie bez sensu. W pewnym momencie wprowadzono nawet podział na płeć, tzn. mężczyźni mogli wychodzić tylko w poniedziałki, środy i piątki, kobiety we wtorki, czwartki i soboty, a w niedzielę obowiązywał i nadal obowiązuje całkowity zakaz wychodzenia z domu. Po tygodniu jednak zniesiono ten bezsensowny podział, bo i tak nie funkcjonował. W niektórych miejscach zwyciężyła kultura macho. Okazało się, że mężczyźni nie są w stanie zrobić sami zakupów.
Dopiero w zeszłym tygodniu po raz pierwszy od naszego przyjazdu, nie licząc jednego przemarszu przez miasto, aby iść w góry, wybrałam się do centrum Urubamby. Chyba powoli wszyscy mają dosyć kwarantanny. Wszystkie sklepy były otwarte, na ulicach było sporo osób i tylko na rynku widziałam policję. A jeszcze nie tak dawno temu, jak ktoś został przyłapany na niepotrzebnym snuciu się po mieście lub przebywał na ulicy po toque de queda (godzina policyjna, na początku obowiązywała od 18:00 teraz od 21:00, w niektórych częściach Peru, w których jest najwięcej zarażonych wcześniej obowiązywała od 16:00 teraz od 18:00) policja ustawiała złapanych w szeregach, filmowano ich i potem krążyły po facebooku filmiki hańby.
W niektórych częściach Peru zatrzymani musieli wykonywać różne ćwiczenia, raz widziałam filmik jak jeden pan musiał powtarzać „jestem idiotą, nie będę wychodził z domu po godzinie policyjnej”. Tutaj RODO nie istnieje. Na początku kwarantanny w dolinie przyłapano kilku lokalnych na wyjściu w góry. Zrobiono im zdjęcia, podano ich imiona i nazwiska oraz numery dowodów osobistych i taka lista krążyła po internecie.
Pomimo tej całej zagmatwanej sytuacji nie mamy powodów do narzekań. Jest wiele utrudnień, ale możemy cieszyć się niesamowitymi górami, ludzie w Urubambie są przyjaźni i dosyć wyluzowani i aż tak bardzo nie odczuwamy kwarantanny. W niektórych wioskach w dolinie ludzie wpadli w absolutny szał. Poustawiali kamienie na ulicach, żeby nie można było przejechać, nie wpuszczają obcych.
Czasami zdarza się, że nie pozwalają wychodzić z domu obcokrajowcom, którzy mieszkają już w tych wioskach od kilku lat. Koronawirus, to przede wszystkim wirus zbiorowej głupoty. W Limie i na wybrzeżu jest dosyć nieciekawie. Sporo zakażonych, cena żywności podskoczyła w górę, czasami jest niebezpiecznie.
W Trujillo mieście na północy, przykładny obywatel w maseczce (za brak maseczki grozi kara grzywny) wszedł do apteki i nie budząc najmniejszych podejrzeń, wyciągnął broń i dokonał rabunku. W Dolinie złodzieje nie mają łatwo, więc i jest bezpiecznie. Na bocznej ulicy od mojej wisi kukła, która symbolizuje co się stanie z osoba, która spróbuje tutaj kogokolwiek okraść. Raz jak wracaliśmy z gór, zobaczyłam na budynku napis „Bóg jest miłosierny, ale mieszkańcy naszej wioski nie. Śmierć złodziejom.” I podobno nie są to puste słowa.
Więcej relacji Bożeny już wkrótce, ale już teraz możecie sprawdzić poniżej jej pozostałe teksty z Ameryki Południowej.
Zapraszamy również do odwiedzenia szkoły językowej Bożeny i Manuela. Znajdziecie ich pod adresem: www.espanolchevere.com.
Sprawdź inne wpisy Bożeny
- W pogoni za marzeniami – przeprowadzka do Peru
- Podróż po Argentynie – przemyślenia z drogi
- Największe solnisko świata i jezioro Titicaca – podróż po Boliwii
- Podróż do Peru – Machu Picchu, Rainbow Mountain, Iquitos i Amazonia
- Podróż do Ekwadoru