Nepal tysiąca zapachów – moja pierwsza samodzielna podroż

Nepal tysiąca zapachów – moja pierwsza samodzielna podroż

Fragment ksiażki „Jak ugryzłem podróżowanie”. Pierwsza samodzielna podróż, którą odbyłem solo do Nepalu, zmieniła bardzo wiele w moim życiu. Jest to swojego rodzaju pamiętniki z podróży.

Fragment ksiażki „Jak ugryzłem podróżowanie”

Prowadziłem spokojne, stateczne życie, czyli: praca, dom, praca. Od czasu do czasu weekendowy wypad do europejskiej stolicy lub urlop w rodzinnych stronach. Często chciałem zobaczyć nowe, nieznane i niedoświadczone, ale zawsze były inne priorytety, nie miałem wystarczająco środków
na koncie (tak przynajmniej mi się wtedy wydawało), ale co najważniejsze – nie miałem odwagi.

Zwrotem w moim życiu okazało się rozstanie z narzeczoną. Wtedy właśnie – jak wielu innych w takiej sytuacji – szukałem swojej nowej drogi. Postanowiłem wziąć miesięczny urlop i wyjechać na samodzielnie zorganizowane wakacje. Jako pierwszy kierunek rozważałem Nepal lub Filipiny.

Filipiny z licznymi plażami, palmami i całym dobrodziejstwem ciepłego kraju czy górzysty Nepal ze smacznym jedzeniem? Długo się wahałem, ostatecznie podążyłem za głosem żołądka i poleciałem do Nepalu objadać się pierożkami momo. Na wybór kierunku wpłynęli również sami Nepalczycy, z którymi wtedy pracowałem. Okazali się bardzo mili, pomocni i pracowici, do tego – jak już zaznaczyłem – ich jedzenie bardzo mi smakowało. Pewnie gdybym pracował z Filipińczykami, moim pierwszym celem byłby ten wyspiarski kraj.

Kiedy leciałem do Nepalu, pierwszy raz wybrałem się
poza Europę, do tego sam. Miałem bardzo dużo obaw, czy dam sobie radę, jak to wszystko będzie wyglądało. Nie miałem doświadczenia podróżniczego – nie żebym teraz miał go dużo więcej, do tego zupełnie nie wiedziałem, jak zorganizować wyprawę.

Pierwszym krokiem ustanowiłem sprawdzenie wymogów wizowych. Załatwienie wizy okazało się nieskomplikowane: po wylądowaniu w Katmandu, stolicy Nepalu, wystarczyło uiścić opłatę za wizę turystyczną i można było swobodnie poruszać się po kraju przez trzydzieści dni. Następnie kupiłem bilet lotniczy z przesiadką w Delhi. Od tego momentu zaczęło się wielkie odliczanie i trzymiesięczne kompletowanie sprzętu. Nie miałem nic: ani plecaka, ani spodni, ani koszul czy też innych akcesoriów.

Na lotnisku w Katmandu

Nepal to górska kraina położona w Azji Południowej, w środkowej części Himalajów. Ten niewielki kraj graniczy z Chinami oraz Indiami i aż dziw bierze, że tak małe państwo nie zostało wchłonięte przez dużo
większych sąsiadów. Po dwunastogodzinnym locie z Birmingham do Katmandu z przesiadką w Deli dotarłem na jedyne międzynarodowe lotnisko w Nepalu; Tribhuvan International Airport.

Bez żadnego problemu na lotnisku załatwiłem wizę na 30 dni. Po wyjściu z terminalu zostałem “zauważony” przez taksiarzy. Namawiali mnie na podwózkę i tani hostel. Dostawałem różne oferty wycieczek i przejazdu na Thamel, gdzie miałem zarezerwowane kilka dni
noclegu. Grzecznie odmawiałem — miałem zamówiony samochód do hostelu za 400 rupii. Mimo wszystko, dla zabicia czasu, targowałem się i rozmawiałem z nimi na różne tematy. Umówiłem się z jednym z nich, że jeśli nikt mnie nie odbierze, on zawiezie mnie za taką samą kwotę.

Każdy z kierowców taksówki znał jakieś słowo po polsku, część rozmawiała również po rosyjsku. Po 40 minutach czekania na zamówiony transfer stwierdziłem, że wezmę wcześniej umówionego taksiarza i sam pojadę do hostelu. W hostelu okazało się, że kierowca zamówiony online o mnie zapomniał – taka sytuacja na dzień dobry.

Sporo czytałem na forach o Nepalu, ale nijak miało się to do rzeczywistości zastanej na miejscu. Rozkopane drogi, poodkrywane studzienki kanalizacyjne, kopcące ciężarówki TATA, krowy śpiące na środku jezdni, nieustannie trąbiący kierowcy i zero przepisów drogowych, kurz unoszący się w powietrzu, ale mimo tego widząc ten cały miszmasz na własne oczy, miałem uśmiech na twarzy.

Pierwszą noc spędziłem w hostelu Alobar 1000, gdzie poznałem Holenderkę Linde, podróżującą po Nepalu od 3 tygodni. Nie miałem specjalnie ułożonego planu podróży, więc po rozmowie postanowiliśmy razem
pojechać do Lumbini – miejsca narodzin Buddy. Tego samego wieczoru kupiliśmy w hostelowej agencji turystycznej bilety na autobus. Następnego dnia, z samego rana złapaliśmy taksówkę na New Bus Park.
Planowo mieliśmy wyjechać z Katmandu o 7:00, zanim jednak zapełniła się większa część autobusu, minęło 30 minut. Wyjazd z miasta zajął kolejną godzinę, ponieważ kierowca i naganiacze, co chwila zatrzymywali się w poszukiwaniu dodatkowych pasażerów.

Droga do Lumbini lokalnym turystycznym autobusem Delux z “Wi-Fi” zajęła 10 godzin z przerwami na załadowanie towarów, ludzi, jedzenie i interesy, które robi kierowca i jego pomocnicy. Jazda takim autobusem jest męcząca. Widzimy jednak rzeczy i przeżywamy nowe sytuacje, które wzbogacają nasze doświadczenie podróżnicze.

Zobacz nasze inne wpisy

Najnowsze wpisy

10 Comments

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *