Legazpi – San Pablo – Rizal
Zbliżały się Święta Wielkanocne. Na blogach o Filipinach naczytałem się, że w okresie Wielkiego Tygodnia mogą być spore problemy z przemieszczaniem się. Nie chcąc utknąć w Legazpi po zaproszeniu Psyche ruszyłem do Riazal.
Cały dzień spędziłem w autobusie – tym razem klimatyzowanym, tylko dla tego, że odjeżdżał jako pierwszy. Pod koniec podróży cieszyłem się, że tak wyszło, droga była męcząca i zajęła 10 godzin.
Obyło się bez większych przygód. Jedynym zwrotem akcji był popsuty autobus. Na szczęście po ok. 30 minutach czekania wsadzono nas do kolejnego przejeżdżającego pojazdu tejże samej firmy – reszta trasy poszła zaskakująco gładko J.
Dzienne wydatki ceny w peso:
- 9 Jeepney
- 810 autobus San Pablo – Rizal
Quezon
Pobudka o 4.30. Wraz z Psyche, jej kuzynem Brixem I sporą grupą jej rodziny wybraliśmy się do Dolorez w Quezon. Miejsca pielgrzymek wyznawców różnych religii. Część jej rodziny z którą się wybraliśmy wyznawała – ciężko powiedzieć co, bo nie potrafili mi wytłumaczyć. Dostałem ulotkę, ale po Filipińsku :D.
Wychowano mnie w wierze katolickiej – choć marny ze mnie chrześcijanin, czułem się dziwnie, gdy wraz z Psyche zaproszono nas do modlitwy przed ołtarz ( skała z zapalonymi świecami ). Głupio było odmówić, więc stałem i w myślach odmawiałem swoją modlitwę.
Po krótkiej pierwszej ceremonii wraz z Psyche i Brixem odłączyliśmy się od grupy ( mieli modlić się do południa, a była dopiero 7.30 – to nie było dla mnie ) i poszliśmy zwiedzać kompleks kapliczek oraz jaskiń.
Był to odpust, ale trochę inny od tych, które znam. Masa ludzi, namiotów, palenisk i gotowanych posiłków. Oczywiście były też stragany – sporo z nich z zupełnie innym asortymentem: zioła i ich mieszanki, olejki, maści, gotowe napary, kamienie, korzenie – chyba wszystko co według ludzi mogło uleczyć duszę i ciało. Dla duszy kupiłem kwarc, aby chronić mój dom przed złymi duchami. Dla ciała drewno z którego robi się napar na gorączkę.
Po zwiedzaniu części kompleksu, postanowiliśmy wrócić do San Pablo nad jezioro San Pablo :D. Region znany jest jako kraina 7 jezior, gdzie rozpowszechniona jest hodowla ryby Tilapia.
Jeziora Laguny
Po powrocie do domu Psyche i krótkim odpoczynku ruszyłem z Brixem nad pobliskie jezioro Kalibato. Chcieliśmy obejść je dookoła, niestety nie było przetartej ścieżki i musieliśmy wrócić do punktu wyjścia. Nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło! Za sprawą Brixa pożyczyliśmy bambusową tratwę od Pani mieszkającej nad brzegiem jeziora. Brix wiosłował, a ja siedziałem i robiłem zdjęcia – totalne lenistwo :). Na drugim brzegu była kąpiel pod małym wodospadem i kieliszek wina kokosowego z lokalnymi mieszkańcami, którzy również korzystali z wolnego i dobrej pogody. Wydaje mi się, że region ten raczej rzadko odwiedzany jest przez europejskich turystów i byłem dla nich urozmaiceniem dnia.
Pandin
W drodze powrotnej do domu zgarnął nas Jori ( ojciec Psyche ). We trójkę na jego motorze pomknęliśmy nad jezioro Pandin – sympatyczne ale, bardzo oblegane miejsce.
Z tego miejsca utkwiła mi w głowie pobliska hodowla kogutów, ogrodzona wysokim murem, drutem kolczastym i uzbrojonym strażnikiem – na pewno nie była to gazówka :).
Wieczór upłynął pod znakiem smacznej ryby ( Tilapia oczywiście ), wina kokosowego oraz frytek z bananów. Smażone na głębokim tłuszczu, zielone banany, przypominały trochę ziemniaczane frytki, choć było bardziej czuć skrobię.
Trekking na Tayok Hill
Pobudka o 3.30. Obudziłem się jako jedyny, nie było widać, ani słychać krzątających się mieszkańców domu więc wróciłem do spania :D.
Po 10 ruszyliśmy na piknik nad jezioro Yambo. Odpoczywało tam sporo Filipińskich rodzin. Wynajęliśmy trzyosobowy kajak i wraz z Psyhe i Brixem popłynęliśmy na środek jeziora. Szacunek dla Psyche, która nie umiała pływać, a i tak wyskoczyła z kajaka na środku jeziora ( w kapoku oczywiście).
Po powrocie na brzeg zostaliśmy zaproszeni do altanki jej rodziny, która świętowała urodziny Tity Lizy.
Mnóstwo jedzenia i sporo Empiradora ( filipińskie brandy ).
Nowością było jedzenie z liścia bananowca, oczywiście dłońmi – uwielbiam nimi jeść, posiłek całkiem inaczej smakuje – przyjemne i smaczne doświadczenie.
Poza owocami serwowane były:
Salted Eggs – kacze jaja, gotowane są w bardzo słonej wodzie, odstawia się je na 12-15 dni w słoju zalane tą samą solanką
Sagobe – gorąca wersja Halo – halo – tu były łyżki
Milk fish Bongus – ryba
Pansit – makaron z warzywami
Pakusiw na pata – potrawka z wieprzowiny, octu, jam, mleka kokosowego, cukru, czosnku, cebuli do tego sos sojowy i kwiat bananowca
Tuyo – suszona ryba
Niedziela Wielkanocna
Dzień ten nie wyróżniał się niczym szczególnym, od poprzednich spędzonych na Filipinach.
Filipińczycy nie mają tradycji śniadania Wielkanocnego więc posiłek był skromny, smaczny i zdrowy: jajka, tuyo, pomidory i ryż.
Po śniadaniu dwójka moich opiekunów ( Jori i Brix ) zabrała mnie na wycieczkę. Zaliczyłem kolejne dwa jeziora: Palakpakin i Mojicap. Po pierwszym pływaliśmy metalową łódeczką. Bardzo niestabilną. Bałem się, że wylądujemy w wodzie i nie zdołam uchronić aparatu przed zamoczeniem – na szczęście skończyło się na strachu. Biedny Brix znowu musiał wiosłować.
W drodze powrotnej zahaczyliśmy o warsztat samochodowy znajomego Jorego. Praca trwała w najlepsze: malowanie, spawanie i pranie :D. Wszystko mimo Niedzieli Wielkanocnej – nie wszyscy świętowali.
Za budynkiem garażu inna ekipa przerabiała skorupy kokosowe na opał. Filipińczycy wykorzystują chyba wszystkie części palmy kokosowej i owocu.
Popołudnie spędziłem na jedzeniu. Znowu było dużo i smacznie: ryba, squide, wieprzowina w różnych wariantach, owoce i oczywiście ryż – bez którego jak to mówią Filipińczycy nie mogą żyć. Ja też bardzo się do niego przyzwyczaiłem, wtedy śniadanie bez ryżu nie było już śniadaniem J.
Podczas posiłku byłem w centrum zainteresowania i otrzymałem sporo pytań:
Czemu Filipiny? Jak Ci się u nas podoba? Jakie kraje odwiedziłem? Gdzie najbardziej mi się podobało? Co robię? Ile zarabiam i oczywiście czy jestem wolny :D?
Wieczór to kolejna dawka jedzenia: makaron z sosem i pyszne mini mufinki kokosowe – najlepsze jakie w życiu jadłem, o niebo lepsze od moich, choć nie będę skromy pisząc, że moje są również bardzo dobre :). Kokosowe muffiny w wykonaniu cioteczki Psyche przebiły wszystko :).
Był to mój ostatni dzień w Rizal. Gospodarz postawił na stół kilka butelek wina kokosowego i frytki bananowe. Zakończenia wieczoru można łatwo się domyśleć :).
Przez te kilka dni, które tam spędziłem nie wydałem prawie nic wszystko miałem zapewnione przez Psychę i jej rodzinę, za co jeszcze raz serdecznie dziękuję :).